Holocaust ojców, czyli polskie sprawy około-rozwodowe. (część 1/10)

Od dłuższego czasu siedzę i próbuje napisać coś, co w jasny i klarowny sposób otworzy oczy Polaków na to wielkie zło, które się odbywa pod przykrywką tak zwanego «dobra dziecka».

Każdego tygodnia czytam gdzieś nowy artykuł w tej tematyce, który powoduje, że mój własny się poszerza. Większość tych artykułów wywołuje we mnie totalne załamanie, ale pojawiają się nieraz takie publikacje jak ta ostatnia o Pani «adwokacie mężczyzn» z Gdańska, co ponownie zapala te «malutkie światełko na końcu tunelu» które udowadnia, że są jednak normalni ludzie w tym kraju, którzy widzą problem i mają odwagę iść na przekór państwowym kierunkowskazom, które nawołują do niszczenia polskich ojców.

A więc jest nadzieja!

Pozostało czekać, aż naród w końcu się przebudzi ze śpiączki alimentacyjnej.

Zacznijmy rozgryzać tę tematykę od ekonomii, która jak wiemy jest powodem tych milionów wojen domowych, gdy dochodzi do rozwodu/ rozpadu związku.

Według statystyk 90% Polaków żyje w biedzie (dochód między 2150- 8000zł brutto na rodzinę) a sądy «rodzinne» (choć bardziej ANTY-rodzinnej instytucji w tym kraju nie ma!) traktują te zwykłe i biedne polskie dzieci jak towar na targowisku przez wydzielanie alimentów wg. „opakowania”, które matka zdoła wymyślić; jeżeli matka przedstawi w sądzie miesięczne koszty utrzymania na 6000zł, to dostanie – jak wiemy – przeważnie połowę; a więc 3000zł. Jeżeli jest tak «głupia», że nie stać ją przedstawić wyższych kosztów niż 800zł to dostanie 400!



Co to za wycena?

Czy dziecko wrednej, wyrachowanej baby (piszę „baby”, aby nie obrażać normalnych kobiet)  jest więcej warte, niż dziecko tej mniej wyrachowanej???

A czy ktoś w tym kraju w ogóle zastanawiał się nad tym, jaką ta powszechnie stosowana praktyka «wyceny dziecka» jest DYSKRYMINACJĄ dzieci biednych lecz nierozwiedzionych rodziców?

Co te biedne dzieci mają powiedzieć? Kogo one mają DOIĆ?

Czy jest tak, że społeczeństwo twierdzi, że im się nie należy, bo mają «pełną» rodzinę? A więc mogą mieć stare i zniszczone meble, dzielić pokój z rodzeństwem, nosić odziedziczone ubrania lub nawet kupione za grosze w «szmato-landach», nie muszą uczestniczyć w zajęciach pozaszkolnych tu czy tam, nie potrzebują jeździć konno, ani mieć prywatnych nauk obcych języków, no i oczywiście (wielki finał)  nie potrzebują jeść mango za 900 zł miesięcznie….

A może jest tak ze dzieci w pełnej rodzinie żyją wyłącznie z powietrza i miłości?

Podpowiem wam prawdziwą odpowiedź: prawda jest taka że dziecko nie generuje ŻADNYCH wydatków, a więc nie kosztuje NIC!

Wychowanie dzieci to osobista INWESTYCJA każdego rodzica, w którą wkłada się osobiste „poświęcenia” w postaci wyjazdów na wakacje nad morze, w góry, czy też do ciepłych krajów, tej nowej torebki czy sukni markowej raz w miesiącu, 3-4 pary nowych butów miesięcznie, nowy motor czy samochód co 3 lata, itd…

TO JEST OSOBISTY koszt: POŚWIĘCENIE każdego rodzica, to są rzeczy i wygody które my poświęcamy: PRZEZ i DLA naszych dzieci.

Dodatkowe wytłumaczenie dla pseudo feministek i zorganizowanej grupy przestępczej, która je wspiera: DZIECKO NIE PONOSI ŻADNYCH WYDATKÓW czy poświęceń związanych ze swą egzystencją, a więc nie można wyceniać OSOBISTEJ OFIARY rodzica związanej z oszczędnościami z tytułu prowadzenia jednego gospodarstwa domowego, i żądać za to pieniędzy!

Podam wam przykład. Mamy naszych przeciętnych Kowalskich: kobieta i mężczyzna, załóżmy, że każdy z nich najmował własną kawalerkę przed zawarciem związku. Każdy z nich zarabiał po 3000 zł netto, i każdy z nich wydawał po 1500zł miesięcznie na czynsz i inne stale opłaty związane z mieszkaniem, 500zł na jedzenie, 500zł na ubrania i 500zł na rozrywki. Nie pozostawało im nic. Koszt ich utrzymania to 3000zł na głowę.

Zawierają związek, kupują lub najmują wspólne mieszkanie, dalej zarabiają po 3000zł netto ale ich wydatki wyglądają nagle tak, że płacą 2000-2500zł za wszystko związane z mieszkaniem, 1000zł na jedzenie, 1000zł na ubrania i 1000zł na rozrywki. Pozostaje im 500-1000zł miesięcznie które odkładają na wyjazd do Tajlandii, a może nawet kupili sobie samochód i używają część tych pieniędzy na opłaty związane z tym samochodem. A więc: utrzymanie każdego z nich, to znaczy KOSZTY ich życia, wynosi nadal 3000zł na głowę jak wcześniej, ale mają teraz pieniądze na wycieczki lub / i samochód, czego wcześniej nie mieli.

Planują dziecko, po kilku latach „zachodzą w ciążę”, nowy członek rodziny się rodzi. Czy ktoś z was słyszał o normie, gdzie Polscy pracodawcy dają dodatek do wypłaty z powodu narodzin dziecka? – «Ah no ma pan / pani teraz dziecko na utrzymaniu to damy oczywiście panu/ pani 1000-2000zł ekstra do wypłaty każdego miesiąca, bo przecież będziecie mieli WYŻSZE koszty utrzymania!» Tak, wiem 😉 i wyobrażam sobie wasze miny 😉 przyznacie ze brzmi to fajnie, lecz śmiesznie i totalnie nierealnie…

Realia są ponure i jak wiemy żaden z rodziców nie dostaje dopłaty do wypłaty, bo urodziło mu się dziecko! A więc powstaje prawdziwa ciekawostka! Nagle wydatki tych dwóch dorosłych osób, naszych przeciętnych Kowalskich, zostają dzielone na TRZY osoby (tak to działa przy rozwodzie i w taki sam błędny sposób liczy GUS!) a więc 6000zł : 3 = 2000zł na osobę, i mamy «KOSZT UTRZYMANIA DZIECKA» wg. polskich sądów «rodzinnych». Ale chwilka, jeżeli nasz Kowalski i Kowalska dalej zarabiają te same 6000zł netto co przed narodzinami dziecka, to skąd oni biorą pieniądze na utrzymanie tego dziecka?

Przecież jak wiemy ONI sami we dwoje wydawali 6000zł miesięcznie, na pokrycie ich własnych potrzeb. No właśnie!

Nasi Kowalscy REDYSPONUJA dostępnymi dochodami, i ZMIENIAJĄ swe PRIORYTETY: 

Po narodzinach dziecka jedzą już przeważnie tylko w domu i wydaja tylko 800zł na jedzenie, wydają tylko 800zł na ubrania i 1200zł na rozrywki / wakacje/ samochód i opłaty związane z użytkowaniem samochodu itd. A więc «zaoszczędzają» na własnych wygodach i zachciankach i poświęcają te pieniądze na dziecko i zakupy związane z nim. «Ofiarują» 700zł miesięcznie na potrzeby związane z dzieckiem. Po dwóch latach rodzi im się następne dziecko, dla łatwości pomijamy tu inflację oraz koniunkturę i trzymamy się tych 3000zł, które każde z nich zarabia. Wg. polskich sądów musimy podzielić ich 6000zł na 4 osoby i daje to nam teraz kwotę 1500zł na głowę.

Tu powstaje ciekawe zagadnienie! Widzicie to? Naturalne «obniżenie» standardu życia jedynaka gdy rodzi się rodzeństwo… i to o 500zł mniej miesięcznie! Czy ktoś z was orientuje się czy jest w Polsce instytucja do której pierwsze dziecko może składać skargę za obniżenie jego standardu życia przez nieodpowiedzialnych rodziców, którzy „produkują” więcej potomków/ rodzeństwa? 😉

A więc ta dwójka dzieci «kosztuje» nagle wg. polskich sądów oraz innych «mądrych głów» 3000 zł miesięcznie. Spójrzmy więc jak to by wyglądało w rzeczywistości! Pamiętacie że nasi Kowalscy płacą 2500zł za mieszkanie i wszystko z nim związane? A wiec pozostaje im, dwóm dorosłym ludziom, 500zł miesięcznie na jedzenie, samochód, ubrania i rozrywki itd… to znaczy 250zł miesięcznie na każdego z nich!

Za tyle powinni nasi Kowalscy żyć wg. logiki polskich sądów «rodzinnych»!

Bo przecież reszta należy się dzieciom, TAK? Inaczej nasi Kowalscy OKRADAJĄ WŁASNE DZIECI!

(Tak twierdzą zażarte PSEUDO feministki, i to jest ich głównym hasłem!)


Czy rodzinka która zarabia 6000zł miesięcznie wydaje 3000zł miesięcznie na 2 dzieci?

Nie? To dlaczego liczymy koszty na osobę w rodzinie, jeżeli wiemy, że to DOROŚLI ponoszą wszystkie koszty, a na dzieci wydają dokładnie tak dużo lub tak mało jak są w stanie ofiarować z własnych potrzeb/ wygód i zachcianek?!

Nasi Kowalscy wydają po 350zł na każde dziecko w najlepszym przypadku  (co oznacza faktyczne obniżenie poziomu życia jedynaka o cale 50 %! GDZIE TE MASYWNE PROTESTY na wsparcie dla pierwszego dziecka!? 😉 )

A czy wyobrażacie sobie sytuacje ekonomiczną naszych Kowalskich, gdyby Kowalski zachorował na raka, lub wylądował na wózku inwalidzkim i musieli by wydawać 1000-2000zł miesięcznie na jego leczenie?!

Tak wygląda matematyka alimentacyjna stosowana przez polskie sady. Dodajmy teraz kreatywność wrednych polskich bab, które idą do sądu i kłamią, że „były” zarabiał 20.000, albo jeszcze lepiej 45.000zł, i żądają po 6500-20.000zł miesięcznych alimentów! «Bo żyliśmy wcześniej na wysokiej stopie» (jak wiemy te wredne, wyrachowane baby nie muszą w sądzie udowodnić NIC, wystarczy że tak po prostu powiedzą, a ich koleżaneczki potwierdzą w sądzie ich kłamstwa, a bezmózgie sędziny skaczą w prawo i lewo wg. ich zachcianek)  «bo ON ma wysokie możliwości dochodowe, wysoki sądzie»… czy ktoś z was słyszał o sędzinach sądów «rodzinnych», które nakazały tym wrednym, wyrachowanym babsztylom wykorzystać WŁASNE możliwości dochodowe po rozwodzie? No właśnie, ja też tego nie słyszałam, a TO byłby PRAWDZIWY feminizm!

I o tym będzie więcej w następnej części. „Spostrzeżenia z zimnej północy”.

Eva Lexander

Zdjęcie w nagłówku: Photo by Jp Valery on Unsplash

Udostępnij

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *