Polskie sądy rodzinne? Idioci, kłamcy, psychole. Wywiad z Johnem Adkinsem


Kiedy John Adkins przyjeżdżał wiele lat temu do Polski nie mógł się spodziewać, że spędzi tyle czasu w sądach rodzinnych. I że dostanie tam wszystko, tylko nie pomoc. Jego książka opisująca ten koszmar jest już w języku angielskim dostępna w Amazonie. Polskie tłumaczenie jest gotowe i czeka na wydawcę. Tymczasem z okazji Dnia Ojca porozmawialiśmy z Johnem o tym, co go spotkało w polskich sądach rodzinnych i dlaczego bycie ojcem to w naszym kraju często jest sportem ekstremalnym.

Jesteś autorem książki, która bezlitośnie odsłania mechanizmy rządzące polskim systemem sądów rodzinnych. Ile lat trwa Twoja batalia z sądami? 

Pierwszy raz trafiłem do tutejszego, krakowskiego sądu w 2007 roku. Od tej pory stałem przed sądem 197 razy. Jeśli to nie jest rekord Polski, to chciałbym wiedzieć, kto był więcej razy. Nie sądzę, żeby najgorsi polscy przestępcy byli w sądzie tyle razy co ja. Byłem pewny, że dobiję do dwustu, ale sytuacja z COVID-19 mnie zatrzymała. Większość spraw związanych z moją córką Mają niebawem się urwie, bo skończy ona osiemnaście lat. To pokazuje, że możesz iść do sądu po pomoc w sprawie zobaczenia się z własnym dzieckiem, kiedy ono jeszcze nie chodzi do szkoły i wciąż nie dostać tej pomocy, kiedy ono wybiera się na studia. Takie jest tempo prac w polskich sądach rodzinnych. 

Kiedy ostatni raz widziałeś córkę? 

Ostatni raz z Mają miałem jakikolwiek normalny kontakt latem 2007 roku. Wtedy lub krótko później powinien interweniować sąd. Polskie sądy rodzinne wykorzystują mijający czas żeby usprawiedliwiać swoją bezczynność. Mówią, że ojciec nie może się spotkać z własnym dzieckiem, bo „dobrem dziecka” nie jest kontakt z ojcem, a jest nowy rytm życia narzucony przez alienującą matkę. Innymi słowy, polskie sądy nie robią nic, a potem wykorzystują efekt swojej bezczynności do usprawiedliwienia dalszego nic nie robienia. 

Alienacja rodzicielska to wyrafinowana forma przemocy. Czy ktokolwiek poniósł jakąkolwiek odpowiedzialność za to co się stało?

Po tym jak matka mojej córki przez pięć lat całkowicie ignorowała orzeczenia sądów odnośnie mojego prawa do spotykania się z córką, sąd wreszcie nałożył na nią „karę” – sto złotych za każdorazowe złamanie orzeczenia sądu. Grzywna oczywiście zgonie z polskim prawem nie ma wówczas zastosowania do przeszłości, tylko do przyszłych wydarzeń. Osoba łamiąca prawo nie poniosła więc żadnych konsekwencji dotyczących swojego postępowania przez cały wcześniejszy czas. Proces przekonywania sądu do nałożenia grzywny trwał prawie trzy lata. A kiedy sąd ustalił kwotę „kary” – sto złotych – w zasadzie była ona po prostu ceną wyznaczoną przez sąd za nieprzestrzeganie prawa. W moim przypadku było to 400 złotych miesięcznie. Tyle wystarczyło, żeby być całkowicie zwolnionym od obowiązku wykonywania nakazu sądowego, którego uzyskanie zajęło mi wiele lat. 

Miałeś przez te wszystkie lata chwile słabości? Chciałeś się poddać? 

Mogę szczerze powiedzieć, że nigdy nie myślałem o poddaniu się. Maja to moja córka i zrobiłbym dla niej wszystko. To nie znaczy, że nie miałem momentów załamania, depresji, gniewu. Doświadczenie z polskimi sądami w każdym wzbudzi takie emocje. Trudno uwierzyć jak bardzo niekompetentne są polskie sądy. Co najmniej pięć czy sześć rozpraw zostało odwołanych, bo sędzia nie miał właściwych akt sprawy, a z jakiegoś idiotycznego powodu w Polsce rozprawa nie może się odbyć jeśli sąd nie ma w rękach fizycznie akt sprawy. Oczywiście o tym, że rozprawa jest odwołana dowiadywałem się dopiero po przyjeździe do sądu, kiedy musiałem wziąć wolne z pracy i poświęcić cały dzień na odwołaną rozprawę. Za każdym razem sędzia mówił, że nie ma akt, więc zobaczymy się za trzy czy cztery miesiące i spróbujemy znowu. Są też inne wady systemu, które powodują, że sprawy ciągną się w nieskończoność. Kiedyś poprosiłem o dokumenty z raportu policyjnego. Kiedy jakieś dwa miesiące później zostały one wreszcie dołączone do akt sprawy, dowiedziałem się, że sąd popełnił czeski błąd, zamienił dwie liczby i zamiast tego co potrzebowaliśmy, dostaliśmy zdjęcia z jakiegoś wypadku samochodowego. Innym razem poprosiłem sąd o uzyskanie ważnej dokumentacji, bardzo wrażliwej na upływ czasu. Sąd przez ponad rok nie odpowiedział na moją prośbę. Kiedy wreszcie zdecydował się pozyskać ten dowód okazało się, że został on zniszczony miesiąc wcześniej zgodnie z przepisami o przetwarzaniu i przechowywaniu danych. Każdy kontakt z sędziami sprawia, że masz ochotę machnąć ręką i się poddać. Nigdy nie masz pewności, czy oni w ogóle zwracają na ciebie uwagę. Wierzą w najbardziej oczywiste kłamstwa i nigdy nie kwestionują niczego, co mówi matka dziecka. Straciłem rachubę ile razy pokazywałem sędziemu, że matka mojej córki zaprzeczała sobie lub zwyczajnie kłamała. Odpowiedź brzmiała zawsze tak samo: „Ok, kontynuujmy. Udowodniłem przed sądem nawet to, że matka mojej córki kłamała na temat swojego adresu, ukrywała prawdziwy adres mojej córki, a odpowiedź sądu była taka, że już za późno aby to zbadać i że „jurysdykcja została już ustalona”. Każdy kto spędza wystarczająco dużo czasu w polskim sądzie rodzinnym będzie miał wątpliwości, czy cokolwiek on załatwi do końca. 

Jakie widzisz najważniejsze wady polskiego systemu sądów rodzinnych? 

Pierwszą i najbardziej oczywistą rzeczą jest ilość czasu potrzebna do podjęcia nawet najprostszych decyzji. Nawet jeśli fakty w sprawie są oczywiste, to jak możesz cokolwiek zrobić spotykając się przez 45 minut co cztery czy sześć miesięcy? Na dodatek sędziowie nie zrobią nic, gdy jedna ze stron w sprawie unika i gra na zwłokę. Możesz być ciągle „chory”, a sędzia nic nie powie. Teoretycznie musisz mieć zwolnienie od lekarza sądowego, żeby usprawiedliwić swoją nieobecność, ale matka mojej córki przesłała zwolnienie od swojej matki – pediatry – jakieś 40 razy i żaden sędzia nigdy nie powiedział ani słowa. Zwolnienie od własnej matki! Ale prawdziwym problemem polskich sądów rodzinnych jest całkowity brak powagi, odpowiedzialności i wyciągania konsekwencji. Nie ma żadnych kar za nieprzychodzenie na rozprawy. Nie ma żadnych konsekwencji za kłamanie na temat swojej choroby. Tak samo jak za inne kłamstwa. Nie ma żadnych konsekwencji za łamanie orzeczeń sądowych, których uzyskanie trwa długie lata. I nie mów mi, że stuzłotowa grzywna to jest jakaś kara. To jest żart. Prawda jest taka, że polskie prawo nie wie co zrobić z matką, która powie: „nie zamierzam się dostosować do orzeczenia i nie obchodzi mnie co o tym sądzisz”. Cały system zależy od dobrej woli, ale gdyby obie strony miały dobrą wolę i naprawdę działały z myślą o dobru dziecka, to by się nie spotkały w sądzie. Tak trudno jest polskim sądom to zrozumieć. Jeśli chodzi o mężczyzn, przykładowo w kwestii alimentów, to rząd zachowuje się inaczej: natychmiast rusza do działania, a jak nie zapłacisz, to szybko spotkasz się z kimś kto nosi odznakę i broń. Ale kiedy kobieta stworzy koszmarnie dysfunkcyjne środowisko psychologiczne dla dziecka i odmawia robienia tego, co leży w jego interesie i moralnie jest właściwe, to prawo rozkłada ręce. Jest bezradne. 

Tłumaczenie Twojej książki jest już gotowe, szukasz polskiego wydawcy. Sądzisz, że ta książka może zmienić system?

Mam nadzieję. Coś musi go zmienić. Jestem przekonany, że większość ludzi, którzy nigdy nie mieli bezpośredniego kontaktu z polskim systemem sądów rodzinnych, nie ma pojęcia, jak one są beznadziejne i całkowicie bezużyteczne. Wiem, że sądy stały się w ostatnich latach kwestią polityczną i jak wiele osób chce ich „bronić”, ale kiedy oglądam to w telewizji to się zastanawiam, na ile ci ludzie naprawdę wiedzą, czego bronią. To tak jakby ludzie „bronili” szpitala, w którym umiera większość pacjentów albo „bronili” szkół, w których dzieci nie potrafią czytać. Ludziom podoba się idea niezależnych sądów, rozumiem to, ale nikt nic nie mówi na temat niezależnych sądów, które ROBIĄ DOBRZE SWOJĄ ROBOTĘ. Powiem to wprost: polski system wymiaru sprawiedliwości jest kompletnie zepsuty i większość Polaków nawet o tym nie wie. 

Skąd wziął się pomysł na napisanie o tym książki? 

Na początku był to prostu sposób na uporządkowanie tego wszystkiego co się działo, bo sytuacja bardzo szybko robiła się niesamowicie skomplikowana. Zbyt wiele spraw było do zapamiętania, więc zacząłem wszystko notować. Było to dla mnie również sposobem na poradzenie sobie – psychologicznie – z sytuacją. Wiedziałem, że dokumentować wszystko, żeby moja córka mogła kiedyś poznać całą prawdę. W pewnym momencie miałem już napisane tak dużo, że pomyślałem o wykorzystaniu tych notatek do opowiedzenia swojej historii i nakreślenia sposobu działania polskich sądów. Myślałem, że może to pomóc ludziom, którzy nigdy nie byli w takiej sytuacji i będą szukali informacji o tym, czego mogą się spodziewać. 

A skąd pomysł na taki tytuł? 

Spędziłem jakieś 90 procent mojego czasu w sądach w towarzystwie „idiotów, kłamców i psycholi”. Miałem tak wiele historii do zilustrowania każdej z tych grup, że postanowiłem przedstawić je w swojej książce obok głównego wątku. Każdy kto przeczyta tę książkę zgodzi się, że tytuł precyzyjnie oddaje to co mnie spotkało w polskich sądach. 

Po polsku książka jest jeszcze niedostępna, ale jest już  do kupienia po anielsku. Z jakim odbiorem się spotkała? 

Angielska wersja jest dostępna na Amazon od trzech lat. Dostałem wiadomości od wielu osób z całego świata, które miały podobne problemy co ja. Książka jest często wspominana na forach poświęconych ludziom szukającym porad i wsparcia w sprawach sądowych dotyczących dzieci. Skontaktowało się ze mną również wielu Polaków, którzy przeczytali angielską wersję. Wielu miało doświadczenia bardzo podobne do moich, dzieliliśmy się historiami o niewiarygodnych rzeczach jakie dzieją się w polskich sądach. Sporo tych osób spotkałem osobiście. Co ciekawe, dostałem również wiadomości od kilku kobiet, które zostały przez sądy źle potraktowane. Trzeba więc pamiętać, że choć mężczyźni są zdecydowaną większością ofiar głupoty sądów, to kobiety również są przez nie krzywdzone.

Paweł Skutecki

Paweł Skutecki



Źródło: Nasza Polska



ZAPRASZAMY NA NASZ KANAŁ YOUTUBE: TATA TV
ORAZ NA NASZ NOWY KANAŁ BITCHUTE: TATA TV


Portal TylkoTata jest przedsięwzięciem społecznym i istnieje tylko dzięki hojności naszych Darczyńców. Jeśli tylko podoba Ci się to, co robimy, możesz wesprzeć nas dowolną kwotą, która pozwoli nam dalej prowadzić naszą wywrotową działalność. Po prostu kliknij banner „WESPRZYJ NAS” i gotowe! WSZYSTKIM DARCZYŃCOM DZIĘKUJEMY Z CAŁEGO SERCA!

Udostępnij

5 Replies to “Polskie sądy rodzinne? Idioci, kłamcy, psychole. Wywiad z Johnem Adkinsem”

  1. Jedno jest pewne, można napisać książę będąc idiotą, kłamcą i psycholem

  2. art 212kk
    § 1. Kto pomawia inną osobę, grupę osób, instytucję, osobę prawną lub jednostkę organizacyjną niemającą osobowości prawnej o takie postępowanie lub właściwości, które mogą poniżyć ją w opinii publicznej lub narazić na utratę zaufania potrzebnego dla danego stanowiska, zawodu lub rodzaju działalności,
    podlega grzywnie albo karze ograniczenia wolności.
    § 2. Jeżeli sprawca dopuszcza się czynu określonego w § 1 za pomocą środków masowego komunikowania,
    podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku.

    Powodzenia przy wydawaniu tej opisującej ból dupy jakiegoś pieniacza, książki 🙂

  3. Widzę, że idioci i psychole są nie tylko w sądach rodzinnych, ale także wśród komentujących. A może to te same osoby? No cóż… Ale nawet i te komentarze publikujemy, bo u nas cenzury „niet” i w ogóle jesteśmy fajni… 🙂

  4. Książka została już dawno wydana i cieszy się sporym powodzeniem w kilku krajach. Pozdrowionka.

  5. Sądy mają tyle wspólnego ze sprawiedliwością
    ile ma pleśń z estetyką.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *